17.12.2014

Daily Compromises

Czy zawsze ubieracie to, na co macie ochotę? Czy raczej chwytacie to, co jest pod ręką i w miarę do siebie pasuje? A robiąc zakupy - kupujecie to, co zamierzaliście po dłuższym (lub krótszym;) namyśle, czy po prostu "idziecie na zakupy" i wracacie do domu z przypadkowymi rzeczami? Bo np. trafiła się wyprzedaż i szkoda było zostawić daną rzecz na wieszaku w sklepie. Bierzecie sobie do serca radę Vivienne Westwood: Buy less, choose well?

Ja od paru lat wiem, co chciałabym ubierać. Ale na tym mój "sukces" w tej dziedzinie się kończy. Gdy idę na zakupy, mam w głowie np. coś w takim stylu:

źródło: http://www.pinterest.com/pin/291678513341540035/

a wracam do domu z kolejną sukienką w takim typie: 

źródło: http://www.pinterest.com/pin/291678513336759166/

W którymś momencie okazało się, że 85% moich sukienek, to właśnie odcięte pod biustem, krótkie fatałaszki, których nie powstydziłoby się większość nastolatek. Czy jest w tym coś złego? Nie, ale przecież nie tego chciałam.
Gdy stuknęła mi trzydziestka, postanowiłam zrobić porządek w szafie (gdzieś z tyłu głowy coś mówi mi, że na króciutkie sukieneczki jestem już za stara): pozbyłam się tego, co do mnie nie pasuje; rzeczy, które mają jeszcze jakiś potencjał, wrzuciłam do pudełka z tym, co wymaga przeróbek krawieckich (tam przynajmniej nie kuszą, by je założyć).
Zawartość garderoby to jedno, a poranny wybór stroju, to drugie. Odkąd Maluch jest na świecie, mój ubiór jest podyktowany jego potrzebami i kaprysami. Z dnia na dzień coraz mniej, dlatego te mały dywagacje. A mimo to wciąż zbyt często sięgam po spodnie i obcisły sweterek, bo tak jest wygodniej i prościej.

Dlaczego to wszystko w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie? Dla mnie dlatego, że strojem manifestuję w jakiś sposób to, kim jestem (w jeansach i swetrze czuję się nikim, a nie sobą); strojem staram się też zmieniać szarą codzienność w małe święto (w rozkloszowanej sukience jest jakoś bardziej świątecznie;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz